kpżkk


Wydarzenia

ŚP. M. FAUSTYNA MARIA PRZYBYSZ (1976 – 2021)

Dnia 15 lipca 2021 r. w 45 roku życia i 19 roku życia zakonnego zmarła Śp. Matka Faustyna Maria Przybysz, przeorysza Klasztoru Sióstr Norbertanek w Imbramowicach.

ŚP. M. FAUSTYNA MARIA PRZYBYSZ (1976 – 2021)

Msza św. pogrzebowa pod przewodnictwem Biskupa Kieleckiego Jana Piotrowskiego została odprawiona w poniedziałek, 19 lipca 2021 r. w kościele klasztornym Sióstr Norbertanek w Imbramowicach (Sanktuarium Męki Pańskiej).

18 lutego 2021 r. ukazał się w „Gościu Niedzielnym” artykuł pt. „Obraz z raną w oku” na kanwie rozmowy z Matką Faustyną. Poniżej jego obszerne framenty ukazujące sylwetkę duchową zmarłej Przeoryszy.

– Decyzja życia za klauzurą to gest niewiasty z Ewangelii, która rozbiła flakon wonności i rozlała je na stopy Chrystusa – mówi przeorysza imbramowickich norbertanek, s. Faustyna – Maria Przybysz.

Bóg jest wart, żeby „zmarnować” dla Niego nasze dary i talenty – dodaje. Według niej ta scena pozwala zrozumieć sens ich życia w ścisłym zamknięciu, gdzie z ludzkiego punktu widzenia marnują je. – Są u nas siostry z talentami aktorskimi, artystycznymi, językowymi, naukowymi, których nie mają możliwości wykorzystać, spędzając wiele godzin na modlitwie i zwyczajnej domowej pracy. Ale modląc się, wylewamy na stopy Jezusa wonne olejki w przekonaniu, że jedynym celem życia jest uwielbianie Go. Chcemy Mu oddać nie to, co nam zbywa, ale to, co jest dla nas największą wartością, bo zasługuje na więcej niż wszystkie dobra świata (…)

Znaki

– Dzisiaj spełniam marzenie przebywania z Nim sam na sam – opowiada. – Kiedyś w moim wyobrażeniu życie klauzurowe było tak wyjątkowe, że sądziłam, iż to droga dla gigantów, którym nie sięgam do pięt. Byłam zdumiona, gdy okazało się, że Bóg często wybiera słabych, takich jak ja. Od dzieciństwa moim wzorcem byli ukochani rodzice i dwie siostry, starsze ode mnie o 9 i 11 lat. Najbardziej świątobliwą z nas była najstarsza Ania.Ona jednak po przemodleniu decyzji wyszła za mąż. Natomiast młodsza Ewa, o wiele weselsza, lubiana przez rówieśników, po studiach wstąpiła do norbertanek w Imbramowicach i przybrała imię Angelika. Byłam wtedy zauroczona marzeniami o życiu rodzinnym, trojgiem dzieci siostry, które bawiłam, planowałam karierę naukową. Siostrę – zakonnicę niechętnie odwiedzałam, bo klasztor był wtedy bardzo zniszczony i wydawał się miejscem sprzyjającym jedynie depresji. A ona miała jeden ukochany temat duchowości, który wydawał mi się atakiem na moje cieszenie się życiem. Miałam 17 lat, kiedy mama, która rezerwowała mi rekolekcje, wybrała dla mnie te powołaniowe w Czernej, o czym dowiedziałam się dopiero na miejscu. Od tamtej chwili do czasu, kiedy jako 26-latka po germanistyce przekroczyłam próg klauzury, przeżyłam wiele walk wewnętrznych. Całkiem niepotrzebnie, bo jeżeli życie zakonne jest naszym powołaniem, to przyjdzie moment tak czytelnych znaków, że człowiek ma siłę wewnętrzną powiedzieć za św. Pawłem: „wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa”. Przez wspólnotę charyzmatyczną i splot różnych okoliczności Pan Bóg pokazał mi, że moim powołaniem też jest droga norbertańska (…)

Świadectwo

ponieważ Chrystus realnie wzywa nas, zwykłych ludzi cieszących się życiem, aby porzucić wszystko dla Jego miłości – opowiada matka Faustyna. – Tylko dar Jego łaski jest w stanie oderwać nas od rodziny, przyjaciół, planów zawodowych. Z drugiej strony – to tajemnica, gdyż nawet ja sama nie wiem, jak On to zrobił, że zostawiłam wszystko, co kochałam, by wejść na ścieżkę życia zamkniętego i być szczęśliwą. Każda z nas nawzajem, ale co więcej, każda w sposób wystarczający dla siebie samej, jest źródłem niepojętego zdumienia nad mocą tego wezwania. Dzisiaj wielu pokłada nadzieję w wartościach doczesnych, a kiedy tracą zdrowie, bogactwo, pozycję czy kogoś bliskiego, wpadają w rozpacz. Tymczasem nasza klauzura ma być twardym świadectwem, że istnieje wyższa i wieczna siła miłości Boga, że Bóg sam wystarczy. W przeciwnym razie skąd miałybyśmy siłę wewnętrzną, by wytrwać tu kilkadziesiąt lat? Ostatnio zmarła siostra, która wstąpiła do klasztoru w czasie wojny jako 17-latka i przeżyła w klauzurze 77 lat. Do końca była pogodna i promieniowała szczęściem. Jej przykład to raczej zwyczajny i seryjny przypadek w naszym zakonie. W Kościele świętym chwała i łaska jednych jest chwałą i łaską drugich, bo jesteśmy jedną rodziną Bożą, połączeni ściśle jak członki jednego ciała. Mam najgłębszy i najszczerszy szacunek dla trudzących się pośród spraw doczesnych. Naszym celem jest jednak świadczyć, że ponad nimi istnieją sprawy nadprzyrodzone i to one są ostatecznym celem. Powołanie klauzurowe to nie ekskluzywne wybraństwo. Krata klauzury nie separuje od świata. W samotności, modlitwie i osobistym wyrzeczeniu jesteśmy jak najbliżej niego.

Wybrała imię ze względu na najukochańszą świętą – siostrę Faustynę Kowalską. – Nieraz modląc się, wpatrzona w postać Jezusa Miłosiernego, mówiłam: „Jesteś taki cudowny, że nie umiem objąć tajemnicy tego obrazu” – opowiada. Aż nagle przyszło do niej zrozumienie cierpienia Zbawiciela przedstawionego na innym obrazie, który co dzień ogląda w przyklasztornym kościele. – Miałam poczucie, że już wszystko oddałam Bogu, bo pozostawiłam dla Niego cały świat – wspomina. – Gdy siostry wybrały mnie na przeoryszę, wydawało mi się, że przy moim młodym wieku, zdrowiu, energii sama dokonam wielu dobrych dzieł. Podobno budziłam podziw, gdy z odwagą i lekkością podpisywałam wobec Urzędu Marszałkowskiego w Krakowie gwarancję przeprowadzenia gigantycznego remontu naszego zabytkowego zespołu kościelno- klasztornego przy udziale Funduszy Europejskich na 10 mln zł. Nagle, pośrodku zajęć, uderzyła we mnie tragiczna wiadomość o tym, że mam zaawansowaną chorobę nowotworową i perspektywę śmierci w ciągu kilku tygodni. Zbiegło się to z czasem, kiedy nasza świątynia została ustanowiona sanktuarium Męki Pańskiej. Ponieważ najszybszy planowany termin operacji wypadł 11 lutego, błagałam Matkę Bożą z Lourdes o uzdrowienie. Lekarze straszyli, że bez rychłej operacji po prostu się uduszę, a jednak zabieg został odsunięty. To była kolejna próba wiary. Byłam bardzo ciekawa, w jakim nowym terminie przyjdzie dla mnie ratunek z nieba. Okazało się, że zabieg odbył się w Środę Popielcową. Zrozumiałam wtedy, że Matka Boża u progu Wielkiego Postu odsyła mnie do swojego cierpiącego Syna. Po raz kolejny głęboko dotarło do mnie, że obraz Pana Jezusa Cierpiącego z przebitym prawym bokiem nie jest tylko wzruszającym dziełem sztuki. Że za jego pobożnym kultem musi stać życie pełne zjednoczenia z Boską męką. Po operacji umieszczono w moim prawym boku dren, z którego sączyła się krew. Wtedy zrozumiałam, co to znaczy mieć przebite ciało i z jak wielką wrażliwością powinniśmy kontemplować cierpienie Zbawiciela. Łaskę tego doświadczenia dopełniło to, że pierwszej chemioterapii zostałam poddana akurat w Wielkim Tygodniu. Wtedy zrozumiałam, że nie sztuka czynić wielkie dzieła na chwałę Bożą, trudząc się w pracy po nocach, ale sztuką jest bezgranicznie oddać się Mu, gdy śmierć zagląda nam w oczy. Choć od lat byłam za kratą klauzury, dopiero wtedy dotarło do mnie, że ostatecznym celem naszych dążeń tu, na ziemi, jest zjednoczenie się z Bogiem. I że bez Niego nic nie uczynię, nawet gdy mam 40 lat i, jak by się wydawało – całe życie przed sobą.

Za: www.gosc.pl

góra strony